Ostatnie kilka dni ciągle byłem zalatany... Na nic nie miałem czasu i byłem podenerwowany... Wracałem do domu późno, wstawałem wcześnie... Słabo spałem i nie miałem czasu na wartościowe posiłki... Wstałem tego dnia bardzo wcześnie. Podniosłem się delikatnie, by nie obudzić Sakury i poszedłem się ubrać na trening. Wziąłem z przedpokoju swój kusanagi i po cichu wyszedłem... Ruszyłem na pole treningowe. Było już jasno, ale wioska jeszcze pogrążona była we śnie... Kiedy dotarłem na pole treningowe, poczułem czyjąś obecność... Aktywowałem Kanchi... Ktoś tu był... Znałem go, ale nie mogłem sobie przypomnieć kto to był... To była jakaś znajoma chakra... Tylko do kogo należała... Odwróciłem się. Głos ugrzęzł mi w gardle. Zadrżała mi szczęka... Patrzyłem na niego zdezorientowany, a moje źrenice były zwężone na maxa.
Kiedy wróciło o mowę, wywarczałem:
-Kimimaro Kaguya...- spojrzałem na niego nienawistnie.- Powinieneś nie żyć...- warknąłem głucho.
-Też się cieszę, że cię widzę... Sasuke Uchiha...- powiedział patrząc na mnie tym swoim spokojnym, obojętnym wzrokiem.- Myślałem, że powitasz mnie cieplej...- dodał.
-Czemu miałbym to zrobić...?- spytałem patrząc mu twardo w oczy.
-Jesteśmy tacy sami... Ostatni z Klanu... Samotni... Znienawidzeni przez świat... Wytykani palcami... Pozbawieni rodziny i domu w dzieciństwie... Uczniowie Mistrza Orochimaru... Niedoszłe naczynia dla jego duszy... Liderzy Czwórki Dźwięku... Nukenini... Posiadający potężne Kekkei Genkai... Odrzuceni... Nasze Pieczęcie się dopełniają... Ja mam Pieczęć Ziemi, a ty Pieczęć Nieba... Mamy tyle wspólnego... Powinniśmy trzymać się razem...- mówił. Zacisnąłem pięści.
-Mylisz się... Nie jesteśmy TACY SAMI.... Może i PODOBNI, ale nie TACY SAMI....- warknąłem.
-No faktycznie... Mnie mój Klan odtrącił, bo byłem najsilniejszy... Ciebie znają jako najsłabszego...- uśmiechnął się. Juubi warknął:
-Niech ten jebany smarkacz trzyma język na wodzy...- warknął. Wszystkie moje mięśnie były napięte.
-Stul pysk, pojebany skurwielu...- warknąłem.
-Zawsze miałeś cięty język...- powiedział i zaśmiał się krótko z pogardą.
-Mam ci odciąć twój, czy sam zamilkniesz?!- wywarczałem już mocno wkurzony.
-Możesz spróbować... Najsłabszy z Klanu...- powiedział z tym swoim wkurwiającym spokojem.
-Jeśli to wyzwanie, to je przyjmuję.- warknąłem mocno wściekły. Uśmiechnął się i użył tej swojej diabelskiej techniki wyciągając sobie z ramienia kość, która zmieniła się w miecz. Warknąłem wyciągając swój kusanagi z pochwy na plecach.
-Pożałujesz, że się urodziłeś!- krzyknąłem.
-Już dawno się z tym pogodziłem... Nie to co ty...- posłał mi kpiący uśmiech. W jednej chwili znalazłem się przed nim i chciałem go przebić kusanagi, ale zablokował me pchnięcie swoim mieczem. Byłem teraz twarzą tuż przy nim. Patrzyliśmy sobie w oczy. W moich był ogień wściekłości i dzika nienawiść. W jego zaś - spokój i satysfakcja. Warknąłem i użyłem Sen'eijashu, a z moich ust wysunął się czarno-szkarłatny wąż i zaczął pełznąć po mieczu Kimimaro w jego stronę. Nie drgnął. Wąż wszedł na niego i owinął mu się wokół szyi... Wtedy z jego karku wysunęła się zaostrzona kość przeszywając ciało gada, z jego pyska wyszedł kolejny kontynuując jego dzieło. Tak jeszcze kilka razy z martwych węży wychodziły nowe, a w końcu otoczyły szyję mego przeciwnika i zacząłem ją z całej siły ściskać dusząc go. Nagle z jego ręki, którą trzymał miecz, wysunęła się kość i prawie dosięgła mi gardła, gdybym nie odskoczył, pewno już miałbym rozerwana tchawicę. Spojrzałem na niego i wyprostowałem się. Aktywowałem Wieczny Sharingan w prawym i Rinnegan w lewym oku, po czym użyłem Susanoo i do tego złożyłem pieczęć wykorzystując Amaterasu: Entenka, by trochę się wystraszył. Uśmiechnął się i powiedział:
-Widzę, że poszerzyłeś swój arsenał technik od naszego ostatniego spotkania...- uśmiechnął się i zaczął się zmieniać. Wiedziałem co zamierzał... Miał zamiar rozpocząć trzeci ze swoich tańców - Karamatsu no Mai... Ustawiłem się do walki wiedząc, że Kimimaro jest nie byle jakim przeciwnikiem... Był co najmniej tak silny jak ja, jeśli nie silniejszy... Może i nie znał wielu technik, ograniczały się one do tych, które wiązały się bezpośrednio z jego Kekkei Genkai, ale były to potężne techniki... Czego by nie zrobić i jak by na to nie patrzeć... Stwierdziłem, że najlepszym posunięciem w tej sytuacji będzie ustalenie własnych zasad gry... To ja powinienem prowadzić, jeśli miałem zamiar wygrać tą walkę... Nawiązałem z nim kontakt wzrokowy i złapałem go w genjutsu, które było w moim wykonaniu bardzo efektowne ze względu na me oczy, używając Magen: Kasegui no Jutsu. Zaczynając od prostszego jutsu przeszedłem torturując go do swej popisowej techniki - Tsukuyomi... Jak go już wypuściłem ze swego genjutsu, powiedziałem:
-Nikt nigdy się nie mógł pochwalić, że widział moje Tsukuyomi... i nikt się nigdy nie pochwali...- ruszyłem na niego zmieniając się w wilka i skoczyłem. Moje pazury już się w niego wbiły, a me szczęki już zatrzasnęły się na jego barku, kiedy całe me ciało przeszyły fale potwornego bólu. Spojrzałem na niego... A jednak... Mimo wszytko... Aktywował Przeklętą Pieczęć i wyzwolił dodatkowe pokłady chakry, dzięki której był w stanie wykonać swój przedostatni taniec i przejść od razu do jego drugiej części - Tessenka no Mai: Hana... Zadrżała mi szczęka... Spojrzałem na siebie ze zgrozą. Mój brzuch przeszyty był jego kwiatem... Wydałem z siebie głuchy jęk... Wszędzie, każda część mego ciała była w jakiś sposób rozdarta lub przebita jego Kekkei Genkai... Uśmiechnął się i powiedział:
-Jesteś bardzo przewidywalny...- zaśmiał się szyderczo. Zakaszlał. Po brodzie pociekła mu krew. Nie byłem w stanie nic powiedzieć i prawie nie mogłem oddychać. Kości Kimimaro miałem powbijane we wszystkie łapy, barki, plecy, nawet policzek... Miałem przebite przynajmniej jedno płuco i w gardło również wbitą jedną z jego kości... Zrobiło mi się czarno przed oczami... Wstrząsnęły mną drgawki... Rozluźniłem uścisk mych szczęk... Z pyska pociekła mi krew... Byłem właściwie bezwładny... Nie mogłem się ruszyć. Kimimaro zaśmiał się szyderczo. Schował kości wyrywając je ze mnie znów rozrywając mnie bólem. Upadłem na ziemię. Oczy miałem szeroko otwarte...
~Czyli tak wygląda śmierć...?~ pomyślałem. Uniosłem przekrwione spojrzenie na Kimimaro. Ukląkł przy mnie i pogłaskał mnie jak psa... Uśmiechnął się i powiedział:
-Plotki są prawdziwe... Pogódź się z tym...- posłał mi uśmiech pełny politowania. Wydusiłem resztką sił:
-Zabij... mnie... Weź... sobie mój... Sharingan... No proszę... Droga... wolna...- wydukałem.
-Nie... Sharingan nie jest mi potrzebny... Dziękuję, ale nie skorzystam...- powiedział.
-Czemu mnie... nie... zabijesz...?- spytałem zagryzając zęby z bólu.
-Zużyłem dużo chakry... I twoje genjutsu mnie osłabiło... Nie chcę marnować na ciebie reszty energii jaka mi została...- odparł i odszedł mi z pola widzenia chwiejąc się nieco. Czułem jak ból rozrywa me ciało. Nie mogłem się ruszać... Jedynie całe moje ciało przeszywały drgawki... Mimo woli opadły mi powieki... Sam z siebie zmieniłem się w człowieka.
Dłuższą chwilę nie byłem w stanie nic zrobić... Otworzyłem do połowy z trudem oczy i z powodzeniem zmieniłem się w wilka... Czułem jak krew powoli wypływa mi z ran i skleja futro... Warknąłem:
-Dlaczego nie pomożesz mi wtedy, kiedy tego potrzebuję...?- warknąłem na Juubi'ego. Ziewnął nic nie odpowiadając. Zebrałem się w sobie i spróbowałem wstać. Cały się trzęsłem... Drżały mi łapy... Zagryzłem zęby... Udało mi się unieść przednią część ciała. Upadłem jednak. Z brzucha trysnęła mi krew barwiąc jeszcze bardziej na szkarłat resztki śniegu zalegające jeszcze na ziemi i starą trawę... Zagryzłem mocniej zęby.
-No dalej...- wywarczałem sam do siebie i znów spróbowałem wstać... Uniosłem się cały w drgawkach. Ruszyłem powoli, utykając z powrotem w stronę wioski... Po godzinie wleczenia się i upadania oraz ponownego wstawiania, znalazłem się przy bramie... Przeszedłem przez nią... Wioska nadal spała... Jeszcze nikt nie wychodził z domów... Szedłem ulicami zostawiając za sobą krwawe ślady... Kiedy dowlokłem się do kamienicy, w której było nasze mieszkanie, zacząłem się wspinać z trudem po schodach... Zajęło mi kwadrans, zanim stanąłem na szczycie... Spojrzałem na nasze drzwi... Zlewał mi się obraz... Nie byłem już w stanie ruszyć tylnymi łapami... Dowlokłem się jakoś do drzwi.
-Sa...ku...ra...- wydukałem. Chciałem podnieść łapę by drapnąć w drzwi, ale nie dałem rady. Upadłem... Już nie mogłem się podnieść... Me powieki same opadły... Nie wiem co się stało...
<Sakura?>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz