Nagle poczułem się, jakbym oberwał sierpowy. Moje nogi same z siebie przestały iść. Zadrżałem cały. Wszyscy zatrzymali się patrząc na mnie. Sakura spytała zaniepokojona:
-Co się dzieje...?- spojrzała na mnie marszcząc czoło.
-Itachi...- wyszeptałem i złożyłem pieczęć znikając.
Pojawiłem się przed łóżkiem Itachi'ego. Nie ruszał się. Zadrżałem. Stanąłem nad nim i nim potrząsnąłem. Nic się nie stało.
-Itachi...?- wyszeptałem ze strachem. Nic. Zero reakcji.- Itachi?!- krzyknąłem znów nim potrząsając. Nic... Cały zacząłem się trząść... Upadłem na kolana i przybliżyłem mu ucho do piersi... Nie wyczułem oddechu... Ani nie usłyszałem bicia serca... Podniosłem głowę patrząc na niego z przerażeniem. Chwyciłem go za nadgarstek mierząc puls. Nic. Nie wyczułem nawet jednego uderzenia... Przybliżyłem mu dwa palce do tętnicy szyjnej... Również nic. Patrzyłem nie niego z dzikim strachem w oczach. Odsunąłem się przerażony. Cały drżałem. Spojrzałem na swoje ręce. To ja go zabiłem... Dwa razy... Nie mogłem się ruszyć. Stałem tak patrząc na swoje dłonie nie wiem ile czasu... Może minutę... A może godzinę... Nie wiem... Nagle do mieszkania wpadli Sakura, Manku, Tsuhikii, Kakashi i Hashirama. W jednej chwili stali za mną. Nie mogłem nic powiedzieć. Byłem jak sparaliżowany. Czułem na sobie ich przerażone spojrzenia. Hashiramy najmocniej... Jego wzrok mnie palił... Czułem jak na mnie patrzył... "Morderca"... Drżała mi szczęka. Przed oczami stanęły mi obrazy, które pokazał mi tamtego wieczora Itachi... Wszystkich tych ludzi... A później jak żywe widziałem sceny, które ja mu pokazałem... W porównaniu z tym co ja zrobiłem, on pogłaskał tych ludzi po głowach... Upadłem na kolana drżąc. Poczułem jak ktoś klęka przede mną i łapie mnie za ramiona. Wyszeptałem:
-Ja go zabiłem... Dwa razy... Za jego miłość, dałem mu śmierć...- powiedziałem przez zaciśnięte gardło. Coś do mnie mówili, ale ja nie rozróżniałem żadnych słów. Podniosłem się drżąco i podszedłem do niego. Nogi miałem jak z ołowiu... Ukląkłem przy nim. Pochyliłem głowę. Wyciągnąłem dłoń do czoła i puknąłem się w nie dwoma palcami. Tak jak on to robił. Po policzku spłynęły mi łzy. Podniosłem się i pocałowałem go w czoło szepcząc:
-Wybacz mi... Braciszku...- wyszeptałem. I nagle poczułem jak ktoś ociera moje łzy. Otworzyłem oczy. Zaniemówiłem. To... Itachi... Podniósł rękę i otarł moje łzy. Wyszeptał:
-Nie mam ci czego wybaczyć... To ja kazałem ci się nienawidzić...- szepnął. Zadrżałem i z całej siły go przytuliłem. Po twarzy pociekły mi łzy. Zaczął kaszleć. Otarłem krew z jego twarzy i powiedziałem:
-Już nigdy cię nie zostawię... Nigdy więcej...- podniosłem go z łatwością i spojrzałem na wszystkich. Oczy mieli szeroko otwarte. Jakby patrzyli na cud. I patrzyli na cud. W końcu nie codziennie widzi się jak ktoś ożywa... Powiedziałem:
-Ja biorę go do szpitala... Tak łatwo się dupek ode mnie i życia nie opędzi...- powiedziałem i podszedłem do Sakury. Spojrzałem jej w oczy. Skinęła głową. Dotknąłem jej i złożyłem jedną ręką pieczęć teleportując naszą trójkę do szpitala. Natychmiast Sakura zabrała go na salę operacyjną... Już po chwili zjawiły się bliźniaczki. Łaziliśmy we troje niespokojnie po korytarzu... Po czterech godzinach, które wydały mi się wiecznością, Sakura otworzyła drzwi. Natychmiast tam wparowałem, jak zawsze coś lub kogoś po drodze wywracając, i przypadłem do jego łóżka. Po chwili dziewczyny stanęły przy mnie.
-Wyjdzie z tego...?- spytałem patrząc jak nierówno unosi się jego klatka piersiowa... Na ustach miał inhalator i cały był w bandarzach i jakichś kroplówkach i innych aparatach.
-Nie na pewno... Wszystko zależy teraz od jego woli walki...- powiedziała Sakura. Ścisnąłem jego dłoń.
~Dasz radę... Wierzę w ciebie...~ powiedziałem w myślach... Spojrzałem na Sakurę z wdzięcznością. Wstałem i stanąłem tuż przy niej... Spojrzałem jej w oczy i pocałowałem ją. Powiedziałem:
-Dziękuję ci... Nie wiem czemu mi pomagasz... Jestem skończonym dupkiem...- posłałem jej wdzięczny uśmiech.
<Sakura? Manku? Tsuhikii?>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz